Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pani Ania "siłaczka" ze Śremu - kobieta, która nie poddała się chorobie

Bartosz Klimczuk
Pani Ania "siłaczka" ze Śremu - kobieta, która nie poddała się chorobie
Pani Ania "siłaczka" ze Śremu - kobieta, która nie poddała się chorobie fot. arch. prywatne
Lekarze nie pozostawiali złudzeń - pani Ania ze Śremu resztę życia miała spędzić na wózku. Ona jednak nie poddała się i dzięki uporowi chodzi.To co dla niej było najgorsze, to bycie zależną od innych osób

Pewnie gdyby niejednego z nas spotkało tyle nieszczęścia, co panią Anię w ciągu kilku zaledwie lat, trudno byłoby odzyskać chęć do życia i optymizm. Ta historia pokazuje jednak, że bez względu na okoliczności nie powinniśmy poddawać się i zawsze stawić czoła przeciwnościom losu.

Świat się wali

Można bez żadnych wątpliwości przyznać, że wydarzenia z ostatnich pięciu lat nie oszczędzały naszej rozmówczyni. Właściwa historia ma swój początek daleko od Śremu, na niemieckiej wyspie położonej na Morzu Północnym. Tam właśnie żyła Anna Biggemann, pracownica lokalnej restauracji. W rozmowie z „Tygodnikiem Śremskim” nie ukrywa, że wyjechała na obczyznę za chlebem. Początkowo myślała, że chwyciła Boga za nogi: dobre zarobki, spokojna okolica, przyjaźni ludzie. W pracy poznała chłopaka - Niemca, z którym po czterech latach związku postanowiła wziąć ślub. Idylla trwała aż do 1 września 2012 roku.

- Wróciłam zmęczona po pracy i postanowiłam, że wezmę prysznic. Podczas kąpieli poczułam jakiś „pstryk” w kręgosłupie. Moja praca w Niemczech była głównie fizyczna, więc przyzwyczajona byłam do różnych bóli w plecach. Kiedy wieczorem odpoczywałam w łóżku, poczułam że jedną nogę mam jak kamień. Dotykałam ją, ale nie było żadnego czucia. Od razu wezwaliśmy lekarza. Gdy przyjechał i mnie przebadał, dał tylko jeden zastrzyk i powiedział, że trzeba czekać do rana. Następnego dnia nie było czucia w drugiej nodze, a do południa byłam już sparaliżowana od pasa w dół - opowiadała pani Ania.

Nasza rozmówczyni od razu trafiła do szpitala. Niestety żaden z lekarzy, nie potrafił wskazać odpowiedniej diagnozy.

- Do dziś nie wiem jak to się stało. Najprawdopodobniej była to przepuklina kręgosłupowa, bo pięć centymetrów rdzenia kręgowego było zamknięte - opowiadała.

Niemieccy lekarze powiedzieli pani Ani wprost, że najprawdopodobniej już nigdy nie będzie mogła chodzić.

- Mimo tej diagnozy, robili wszystko co mogli, aby mi pomóc - powiedziała.

Parę tygodni po urazie stał się cud - nasza rozmówczyni potrafiła delikatnie poruszyć małym palcem u nogi. Gdy cień nadziei się pokazał, postanowiła że się nie podda. Codziennie próbowała poruszyć choć niewielką częścią stopy.

- Z dnia na dzień czułam, że paraliż powoli ustępuje, ale nie mam pojęcia dlaczego tak się stało. Po czasie, jak tak sobie myślę, to może było to wynikiem plazmaferezy? [zabieg polegający na oczyszczaniu osocza krwi z innych cząstek - red.] Ale to są tylko moje domysły - mówiła.

Może dziwić, że pani Ania najgorzej wcale nie wspomina pierwszych chwil po wypadku, czy swojego pobytu w szpitalu.

- Najgorszy mój czas nastał, kiedy po siedmiu miesiącach pobytu w szpitalu wróciłam do domu. To wtedy zaczął się dla mnie naprawdę ciężki rok. Jak byłam pod opieką lekarzy dostawałam mnóstwo leków, w tym przez pewien czas nawet morfinę. Potem, w domu, był ogromny ból nóg, których nie czułam - wspominała.

Dalej pani Ania opowiadała o trudnościach, z jakimi musi mierzyć się niepełnosprawny człowiek.

- W szpitalu wszystko było przystosowane do osób po urazach, a w domu kłopotem była zwykła kąpiel. Jednak to co było najgorsze, to zależność od innych osób. Sama nie potrafiłam zrobić nic, nawet kroku. Gdy się przewracałam w domu i ktoś od razu biegł mi pomóc, to stawałam się wobec tej osoby bardzo agresywna, z tej bezsilności właśnie. Pogodzenie z sytuacją nastąpiło dopiero dużo później - wspominała.

Paraliż nie okazał się jedynym nieszczęściem, które dotknęło wtedy naszą rozmówczynię. Po pewnym czasie od urazu, mąż pani Ani postanowił od niej odejść. Na szczęście, jak opowiadała „Tygodnikowi Śremskiemu”, zawsze, w najtrudniejszych nawet chwilach uzyskiwała wsparcie od mamy, czy braci, którzy wielokrotnie ją w Niemczech odwiedzali. Szczególnie godna podziwu jest postawa mamy, gdy nie potrafiąc porozumieć się po niemiecku, udało jej się pokonać dzielące ją od córki kilometry.

To nie jest kraj dla niepełnosprawnych

- Do Polski wróciłam rok temu i od razu był to dla mnie skok na głęboką wodę - mówiła pani Ania.

W miejscowości w Niemczech, gdzie mieszkała, nie było praktycznie w ogóle samochodów. Gdy wróciła do Śremu, przejście przez ulicę było nie lada wyczynem.

- Panicznie bałam się samochodów, kiedy musiałam się dostać na drugą stronę ulicy, zawsze prosiłam kogoś o pomoc. Najczęściej jednak przechodziłam wtedy, kiedy na horyzoncie nie było żadnego auta. Miałam taką jedną, nieprzyjemną sytuację: weszłam na pasy, dokładnie wcześniej orientując się, że nic nie jedzie. Okazało, że znikąd podjechał nagle jeden kierowca. Mnie całkowicie ze strachu zblokowało, nie mogłam zrobić kroku. A on tylko trąbił i trąbił. Chyba nie przyszło mu do głowy, że wypadałoby wyjść i zapytać czy może potrzebuję jakieś pomocy. Na szczęście, przechodziło wtedy akurat dwóch chłopaków, których poprosiłam o pomoc - opowiadała pani Ania. - W Niemczech takie sytuacje były nie do pomyślenia. Tam jak wychodziłam na ulicę, ludzie zaczepiali, chcieli rozmawiać, wspierali duchowo. Poznałam nawet jedną panią, która była bardzo dumna z każdego mojego kolejnego samodzielnego kroku. W Polsce niestety tak różowo nie jest. To wynika z tego, że u naszych zachodnich sąsiadów niepełnosprawni funkcjonują w społeczeństwie i są przez innych zauważani. Zupełnie inaczej niż u nas - opowiadała.

A Ty jaką masz wymówkę?

- Gdy po pięciu miesiącach od urazu zrobiłam pierwszy krok, postanowiłam że już nigdy się nie poddam i nigdy nie będę zależna od innych ludzi. Podjęłam regularną rehabilitację, zapisałam się na siłownię. I tak na wózku spędziłam nie całe życie, a dziewięć miesięcy, z balkoniku korzystałam dwa lata, potem chodziłam o kulach, teraz czasami używam tylko laski - z dumą wylicza pani Ania. - Obecnie regularnie rano chodzę na bieżnię, indoor walking, TRX. wieczorami chodzę na zajęcia grupowe z osobami pełnosprawnymi z rozciągania, body ballance, wzmacniania kręgosłupa. Ćwiczenia są potrzebne, abym wreszcie pozbyła się laski - mówi pani Ania i dodaje z dumą: Niedawno w górach pokonałam nawet 12 km!

Droga pomoc
Pani Ania zdaje sobie sprawę z tego, że nigdy nie będzie w pełni sprawna. Dzięki samozaparciu i regularnym ćwiczeniom, udało jej się wywalczyć jednak upragnioną samodzielność. Nadal zmaga się z opadającą stopą czyli tzw. „koszącym chodem”. Aby zwalczyć tę przypadłość, zamówiła specjalne urządzenie. Jego działanie polega na wysyłaniu impulsów elektrycznych, które stopę natychmiast podnoszą. Jak wspominała „Tygodnikowi Śremskiemu” pani Ania, aparat zamówiony za granicą potrafi kosztować nawet ponad 30 tys. zł. Naszej rozmówczyni na szczęście udało się znaleźć tańszy odpowiednik. Jak wspominała, teraz do pełni szczęścia potrzeba jej tylko znalezienia jakieś sensownej pracy.

Pani Ania "siłaczka" ze Śremu - kobieta, która nie poddała się chorobie

W którym mieście jest najmniej kolizji i najszybciej się jeździ? Ranking miast przyjaznych dla kierowców

Źródło: TVN Turbo/x-news

od 7 lat
Wideo

Pensja minimalna 2024

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na srem.naszemiasto.pl Nasze Miasto