Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zmarła Bożena Grabna, wieloletnia nauczycielka i dyrektorka Liceum Ogólnokształcącego w Śremie

red.
Fot. Adrian Domański
W niedzielę (26.08) odeszła Bożena Grabna, wieloletnia dyrektorka najstarszej śremskiej szkoły. We wtorek o godz. 13.00 bliscy i społeczeństwo miasta odprowadziło ją w ostatnią drogę. Pogrzeb odbył się w kościele farnym, nauczycielka spoczęła na cmentarzu przy nim. Przypominamy jej wspomnienie o pracy w Śremie ze zjazdu absolwentów.

Moje przyjście do szkoły w charakterze nauczycielki w roku 1970 było dla mnie szokiem. Wróciłam do „mojej szkoły", w której przez 4 lata byłam uczennicą i spotkałam się z profesorami, którzy mnie uczyli, a teraz nagle stali się kolegami z pracy. Nie byłam całkiem początkującym nauczycielem, ponieważ przez 4 lata po studiach uczyłam w szkole w Nochowie. W tamtych czasach nauczyciel dla każdego był autorytetem, więc czułam się nieco zawstydzona i bardzo starałam się o to, by się przed nimi pokazać z jak najlepszej strony, by się czymś nie zbłaźnić. Wiem, że takie uczucia towarzyszą każdemu absolwentowi, który wraca do swej szkoły jako jej pracownik. Z drugiej jednak strony atmosfera, jaka wtedy panowała w Liceum sprawiała, że wracałam tu z prawdziwą przyjemnością i od początku czułam się tu bardzo mile przyjęta.

Dokładnie pamiętam też szok (drugi!), jaki przeżyłam, zostając dyrektorem.
A dyrektorem zostałam tak z rozbiegu... Pamiętam, że wszyscy mnie do tego namawiali, twierdzili, że powinnam przystąpić do konkursu. Podczas rady pedagogicznej, na której wystąpiłam już w roli kandydata na dyrektora szkoły, musiałam przedstawić gronu swój program działań ( był rok 1991). Targana emocjami, zestresowana odczytałam te wszystkie kartki i nagle z pomocą przyszli mi nauczyciele- cały stres minął, bo usłyszałam oklaski! Taka reakcja moich kolegów spowodowała, ze poczułam się zdecydowanie pewniej przystępując do zmagań konkursowych.

Szkoła, którą zastałam jako dyrektor, była w wyjątkowo złej formie finansowej, była w biedzie. Takie to były czasy – walczyliśmy o kredę, o pomoce naukowe. Pamiętam panią Jadzię - woźną, która w biurku miała zawsze schowaną jedną jej paczkę na tzw. czarną godzinę.

W czasie matur lub imprez szkolnych okna w auli trzeba było zasłaniać szarym papierem, nie było szans na żaluzje czy rolety, jakie są dzisiaj.
Za osiągnięcie uznałabym to, że w czasie, gdy byłam dyrektorem, Liceum dołączyło do grona najstarszych szkół w Polsce (od tego momentu szkoła należy do Klubu Najstarszych Szkół), a gmach zaliczono w poczet zabytków, co dziś umożliwia zdobycie środków na jego remont i odrestaurowanie. Ważne było również to, że uczniowie mogli zdawać tzw. „maturę łączoną", której zdanie (na odpowiednim poziomie) pozwalało im otrzymać indeks na Politechnikę Poznańską bez zdawania egzaminów wstępnych.

Z przyjemnością też wspominam tych wszystkich, z którymi mogłam jako dyrektor współpracować. Mogę śmiało powiedzieć, że miałam szczęście do ludzi. Mam tu na myśli wicedyrektorów – panie: Marię Kubiszewską, Aleksandrę Rączkiewicz i Zofię Szelerską, które podziwiałam za to, że tak doskonale radziły sobie z niewdzięczną i trudną funkcją zastępcy dyrektora (w tym czasie mimo dużej ilości klas był tylko jeden zastępca).
Nigdy nie mogłam też narzekać na nauczycieli – pracowałam ze wspaniałymi ludźmi, często moimi byłymi uczniami. Gdy zgłaszali się do pracy w LO, ja od razu wiedziałam, kto jaki będzie i czego mogę od niego oczekiwać. I właściwie, patrząc z perspektywy lat, to nie pamiętam „niewypału": miałam prawdziwe szczęście, bo nie przyjęłam do pracy osoby, która by się nie sprawdziła (myślę o absolwentach).
W latach 90-tych w kraju zaszło wiele zmian – na plus oczywiście, ale szkolnictwo
– niestety – nadal przeżywało trudne chwile. Wiele razy zastanawiałam się, czy pieniędzy, jakimi dysponowaliśmy, wystarczy na wszystko: na kredę, prąd czy pensje nauczycieli… Przez pewien czas te przyziemne problemy powodowały, że nie pracowało mi się lekko. Tym bardziej, że czułam, iż mam coraz mniejszy kontakt z tym, co w pracy nauczyciela jest najważniejsze – z uczniem. Stałam się takim „administratorem", logistykiem budżetowym z niewielkimi możliwościami. To był duży mankament mojej pracy na tzw. „górnym pokładzie" (jak nazywano sekretariat i gabinet dyrektora). Dlatego też zawsze starałam się
o to, by uczyć choć 4 – 5 godzin, by mieć stały kontakt z młodzieżą, z fizyką – moim przedmiotem, i z kolegami w pokoju nauczycielskim. Te wszystkie trudności ekonomiczne
na pewno miały wpływ na to, jak się pracowało, więc byłam pełna podziwu dla nauczycieli, którzy nigdy nie narzekali, że na coś nie ma pieniędzy, że klasy nie są odnowione, że brakuje pomocy dydaktycznych, że toalety wymagają gruntownego remontu…

Nie pamiętam też, bym kiedykolwiek usłyszała od swych koleżanek i kolegów „NIE". Obojętnie z jakim zadaniem, prośbą zwracałam się do grona – zawsze mogłam liczyć na ich zrozumienie i chęć do pracy. Oczywiście zdarzało się, że z moimi propozycjami nie wszyscy się zgadzali, jednak zawsze mogłam liczyć na to, że problem zostanie omówiony i znajdziemy kompromisowe rozwiązanie. W Liceum za moich czasów nie było żadnych złośliwości, podchodów – panowała bardzo miła, dla wielu rodzinna atmosfera. Mogę śmiało powiedzieć, że wszystkich bardzo lubiłam i dlatego, gdy tylko miałam taką możliwość - z przyjemnością przysiadałam się do kolegów w pokoju nauczycielskim. Między innymi dzięki tej atmosferze któregoś roku wystawiono w szkole Jasełka przygotowane przez nauczycieli (który to pomysł podchwycono później w innych szkołach). Do dziś moi znajomi oglądając kasetę z tym przedstawieniem, nie mogą się nadziwić skąd w nauczycielach tyle zaangażowania i humoru?! I chcą ją oglądać jeszcze raz!

Takie wydarzenia sprawiały, że czułam się bardzo zżyta ze szkołą, była całym moim światem i gdyby nie narodziny mojej wnuczki Aduni – nie poszłabym na emeryturę! Bardzo przeżywałam wszystko, co dotyczyło „moich" nauczycieli: mianowania, boje o status nauczyciela dyplomowanego, narodziny dzieci moich koleżanek i kolegów, wszystko to, co składa się na życie zawodowe i prywatne! Reforma oświaty, która nastąpiła za czasów, gdy pełniłam funkcję dyrektora zaowocowała w Liceum dużą liczbą nauczycieli dyplomowanych – i doskonale wiem, ile pracy i nerwów kosztowało ich zdobywanie kolejnych stopni awansu zawodowego.

Wspomnienia związane ze szkołą to nie tylko moja dorosłość, ale również czasy, gdy sama byłam uczennicą. Zapamiętałam szczególnie panią profesor Malińską, wyjątkowego człowieka i rewelacyjnego matematyka – to dzięki Niej na studiach nie miałam najmniejszych problemów z tym przedmiotem (i to właśnie Ona przyjmowała mnie do pracy w LO).
Sympatią darzyłam wszystkich moich nauczycieli – byli dla nas, uczniów, prawdziwymi autorytetami. Języka polskiego uczyła mnie początkowo pani prof. Kalina (przepięknie mówiła po polsku), a później pani Maciak. Wychowanie fizyczne prowadziła pani Zofia Juniewicz, którą wszystkie bardzo lubiłyśmy. Nie miałam w szkole kłopotów z przedmiotami ścisłymi, inne też nie nastręczały mi trudności. Pamiętam jednak sytuację, która miała miejsce tuż przed maturą: pan prof. Judek (fizyk) prowadził konsultacje dla maturzystów i ja wraz z przyjaciółką Dziną (niestety zginęła tragicznie, a tak bardzo czekała na spotkanie po latach w LO) spóźniłam się na nie! Mało tego, zamiast przyjść w fartuszku, przybyłyśmy do szkoły w letnich sukienkach (skromnych!) – z racji upału. Już w drzwiach poczułyśmy na sobie surowe spojrzenie profesora, a potem usłyszałyśmy: „A wy co?! Stroicie się, zamiast uczyć?" I jako pierwsza zostałam wezwana do tablicy, by omówić ciepło parowania wody. Na nieszczęście, tego jeszcze nie powtórzyłam, więc gniew profesora sięgnął zenitu i powiedział do mnie, wskazując swą dłoń: „Słuchaj, tu mi kaktus wyrośnie, jeśli ty zostaniesz fizykiem!"

Jak widać – los chciał inaczej: ja zostałam fizykiem i koleżanką profesora Judka w pracy, a On nie zdołał wyhodować sobie kaktusa! Myślę, że nie zdawał sobie wówczas sprawy z tego, jak mnie zmotywował do wysiłku. A dlaczego wybrałam właśnie fizykę? Razem z moją przyjaciółką zdecydowałyśmy, że to jedyny przedmiot, w którym raz ustalone prawa i zasady pozostają niezmienne (czy w monarchii, czy w demokracji – prawo Ohma jest prawem Ohma, a prawo Archimedesa – prawem Archimedesa). Nasz pomysł spodobał się rodzicom i obie po maturze skierowałyśmy kroki na wydział fizyki.

Z czasów pracy w szkole pamiętam też wiele zabawnych lub dziwnych zdarzeń i sytuacji. Któregoś roku z okazji 1 kwietnia (prima aprilis) jedna z klas pojawiła się na moich zajęciach przebrana za grupę robotników: w berecikach z antenką, w gumiakach i drelichach z odpowiednim sprzętem. Na moje pytanie co robią, odpowiedzieli z miarą w ręce, że teraz właśnie mierzą prąd! Nie miałam więc innego wyjścia i wybuchnęłam śmiechem…

Innym razem – 21 marca – weszłam do sali 24 i zobaczyłam grzecznie siedzących w ławkach uczniów. Siedzieli jednak tyłem do tablicy! Postanowiłam więc dostosować się do nich i odwróciłam też własne krzesło. Po kilku minutach wszyscy w klasie zanosili się śmiechem.
Doskonale też pamiętam dzień, gdy po raz pierwszy w pracy założyłam okulary. Aby uniknąć rozkojarzenia uczniów i podejrzanych szeptów w ławkach weszłam do klasy, stojąc przy biurku założyłam okulary i oznajmiłam: „Od dziś tak będę wyglądać na lekcji. Możecie mi się przyjrzeć". Uczniowie przyjęli to ze stoickim spokojem, a ja mogłam normalnie prowadzić zajęcia.

Z zabawnych sytuacji przypominam sobie również to, kiedy podawałam przez radiowęzeł już jako dyrektor szkoły, zastępstwa na dzień następny (a robiłam to niezwykle rzadko!) i kończąc powiedziałam: „Dziękuję. Do widzenia". Wyłączając urządzenie, spojrzałam na panie w sekretariacie i zamarłam: pękając ze śmiechu uświadomiły mi, co zrobiłam i jaki może być tego efekt! Dlatego ponownie wzięłam do ręki mikrofon i poinformowałam ze śmiechem młodzież, że lekcje do końca dnia odbywają się normalnie, a „Do widzenia" mówiłam do osoby wychodzącej z sekretariatu.

Liceum to szkoła z tradycjami, ja sama pamiętam 4 zjazdy absolwentów: na 100-, 125-, 135- i 140 – lecie istnienia. W tym pierwszym brałam udział jako uczennica, przy pozostałych pracowałam jako nauczyciel i organizator. Zresztą, namawiana przez absolwentów, postanowiłam zwiększyć ich częstotliwość i stąd dwa ostatnie zjazdy odbyły się w latach 1993 i 1998 (co 5 lat). Zjazdy to coś fantastycznego! Spotykają się ludzie, którzy nie widzieli się kilka, kilkanaście, a nawet – kilkadziesiąt lat! Ile to radości, wspomnień, łez wzruszenia… Dlatego też już dziś cieszę się na spotkanie, które nastąpi we wrześniu z okazji 150 – lecia.

Rozstanie ze szkołą przeżywałam bardzo. Oczywiście wiedziałam, że mam wnuczkę, że nie będę się nudzić, ale tyle lat spędzonych w tych starych murach… Było mi żal! Wzruszona byłam fantastycznym pożegnaniem przygotowanym przez koleżanki i kolegów… W humorystycznym nastroju, z piosenką na ustach przedstawili najbardziej charakterystyczne etapy mojego życia, począwszy od narodzin, a skończywszy na ostatnim dniu mojej pracy zawodowej! Ja nie wiedziałam, siedząc wtedy w auli, czy mam się śmiać, czy płakać. Nie pamiętam nawet, co mówiłam, żegnając się ze wszystkimi, tak byłam wzruszona. Nigdy nie pomyślałabym, że zostanę tak serdecznie i ciepło pożegnana – i przez grono, i przez młodzież. Tak pięknie zakończony etap pracy zawodowej pozwolił mi z optymizmem spojrzeć w przyszłość.
Teraz, na emeryturze, mam mnóstwo czasu na książki, na opiekę nad wnuczką, na spotkania z przyjaciółmi, ale każdemu, kto wybiera się na emeryturę szczerze radzę, by znalazł sobie jakieś zajęcie.

Dzisiaj cieszę się z tego, że moja córka pracuje w Liceum, że za jej pośrednictwem mam stały kontakt ze szkołą, że ona kontynuuje to, co ja tam robiłam. Wierzę też, że moja wnuczka pójdzie kiedyś w te ślady. Życzę wszystkim, aby tak jak ja mogli na swej drodze spotkać tylu wspaniałych ludzi – nauczycieli i uczniów. Po latach bowiem okazuje się, że wszędzie spotykam się z miłym słowem, uśmiechem, wspomnieniami ludzi, których kiedyś uczyłam. Zawsze są gotowi pomóc (choć wszyscy wiedzą, że fizyka nie jest przedmiotem łatwym, a ja nie stawiałam przecież samych piątek). Cieszę się, że pamiętają mnie jako nauczyciela, który starał się być sprawiedliwy. Z czasów pobytu w Liceum mam też wielu przyjaciół, którzy pomagają mi wtedy, gdy bardzo tego potrzebuję.

Życzę wszystkim absolwentom naszej „budy" wiele pomyślności, dużo zdrowia i … do zobaczenia na kolejnym zjeździe!

Bożena Grabna

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na srem.naszemiasto.pl Nasze Miasto