Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

ŚREM - Obchody 30-lecia Solidarności. ZOBACZ FILM

CZUM, EMA, MIP
Włodarze złożyli wieńce pod pomnikiem Solidarności
Włodarze złożyli wieńce pod pomnikiem Solidarności CZUM
W kościele Najświętszego Serca Jezusa na Jezioranach odbyła się uroczysta msza święta z okazji obchodów 30-lecia NSZZ "Solidarność". Mszę koncelebrował ks. proboszcz Ryszard Adamczak. Następnie przy Kamieniu Solidarności złożone zostały pamiątkowe wieńce

Przedstawiciele najwyższych władz gminnych i powiatowych zjawili się we wtorek w kościele NSJ w Śremie, by uczestniczyć we mszy świętej z okazji obchodów 30-lecia NSZZ "Solidarność". Prócz znanych osobistości z politycznego światka regionu śremskiego we mszy świętej uczestniczyli także Jacek Nowaczyński oraz Grzegorz Kaczmarek, współtwórcy pierwszego niezależnego związku zawodowego "S" w Śremie.

Grzegorz Kaczmarek, podczas składania wieńców pod Kamieniem Solidarności przy rondzie Jana Pawła II pokusił się opowiedzieć, jak wyglądały początki "S" w Śremie. Nam udało się porozmawiać również z innymi osobami, które miały i nadal mają wpływ na kształtowanie się "Solidarności".

W połowie sierpnia 1980 roku wybucha strajk w Stoczni Gdańskiej i wreszcie 31 sierpnia podpisane zostaje porozumienie między komunistyczną władzą a niezależnym związkiem zawodowym. Rozpoczął się rozkwit Solidarności, także w Śremie.

- Nie mieliśmy na początku zbyt wielu informacji o strajku w stoczni, ani o porozumieniach sierpniowych. Trzeba pamiętać, że była wówczas blokada informacyjna - mówi Andrzej Worsztynowicz, który był delegatem ze Śremu na I Krajowy Zjazd NSZZ "Solidarność" w Gdańsku w 1981 roku oraz przewodniczącym wydziałowej komisji w Odlewni Żeliwa.

- Wielu z nas, tych starszych kolegów, do których nie należałem, było zaangażowanych w różne ugrupowania niepodległościowe i słyszało różne informacje co się dzieje w Gdańsku. Dla nas był to jednoznaczny sygnał o możliwości uzyskania demokratycznego państwa i rzeczywiście dla nas były to najważniejsze przesłanki do założenia własnego związku zawodowego - mówi Ryszard Górny, szef Solidarności w OŻ.

Po podpisaniu Porozumień Sierpniowych, także w Wielkopolsce rozpoczęło się tworzenie wolnego związku. Powołano przedstawicieli do Komitetu Strajkowego HCP w Poznaniu, w skład którego wchodziła śremska Odlewnia Żeliwa. Osoby, które we wrześniu 80 roku zostały powołane jako przedstawiciele do Komitetu Strajkowego to Zygmunt Pęcherzewski, Andrzej Szczulewski i obecny przewodniczący Komisji Międzyzakładowej, Ryszard Górny. Struktury związku nieustannie się rozrastały. Po miesiącu od założenia "Solidarności" związek zrzeszał już około 7200 członków.

- Wstąpiłem do Solidarności w październiku lub listopadzie, więc można powiedzieć, że tak jakbym przyszedł już na gotowe. Wówczas po Sierpniu czuło się swego rodzaju rewolucję, a sam związek zawodowy był tylko wytrychem, dzięki któremu społeczeństwo mogło wypowiadać to co myśli - wspomina Andrzej Worsztynowicz.
Początki Solidarności w Odlewni należały do trudnych, często problemem okazywał się ówczesny pracodawca, który starał się uniemożliwiać spotkania i zebrania członków "Solidarności" przy Odlewni Żeliwa. Problemy sprawiały także kwestie prawne.

- Nie byłem wśród tych dwóch czy trzech osób, które z Odlewni pojechały zarejestrować nowy związek. Jacek Nowaczyński, który był później wiceprzewodniczącym i był internowany, Zenon Ratajczak, Grzegorz Kaczmarek, nasz późniejszy przewodniczący opowiadali później, że w Poznaniu ich pogoniono. Pojechali zatem zarejestrować naszą organizację związkową do Wrocławia! - wspomina Andrzej Worsztynowicz w wywiadzie w książce "Oni tworzyli Solidarność", która 31 sierpnia ukaże się z "Polską Głosem Wielkopolskim".

Tak jak podkreślają działacze "S" z początku lat 80. działalność związkowa wówczas była bardzo ryzykowna, zwłaszcza w tych mniejszych miejscowościach, także w Śremie. Tutaj praktycznie wszyscy się znali i służby reżimu łatwiej mogły kogoś namierzyć. W dużych miastach, gdzie człowiek jest anonimowy było łatwiej działać.

- Jednak wówczas po prostu cieszyliśmy się kiedy powstawał związek. Nie kalkulowaliśmy, nie baliśmy się niczego. Być może dlatego, że byliśmy młodzi, może trochę szaleni - twierdzi Ryszard Górny.
Mimo tych trudności związek działał dalej i w styczniu 81 roku odbyło się I Walne Zebranie Delegatów NSZZ "Solidarność" Odlewni Żeliwa. Wówczas zapadła decyzja o powołaniu władz związku. Pierwszym przewodniczącym został Grzegorz Kaczmarek.
W czasie tworzenia "S" w Odlewni uaktywniły się także inne związki zawodowe chcąc stworzyć konkurencję dla niezależnego ruchu.
- Kiedy trwały zapisy do "Solidarności", a szły falą, dawne związki postanowiły się reaktywować i też prowadziły zapisy. Gdy przyszli do mnie powiedziałem im, że dwa dni wcześniej zapisałem się do "Solidarności". - Ty do "Solidarności"?! Ten wyrzut dotyczył nie tyle mnie, co mojego stanowiska. Byłem kierownikiem, miałem pod sobą około osiemdziesięciu robotników, byłem częścią władzy. Złość ludzi przeciwko systemowi, brakom, trudnościom musiała skupić się na człowieku, nie na idei. Ten człowiek to był właśnie majster, kierownik. U nas w zakładzie do nowego związku zapisywali się głównie robotnicy - mówi Andrzej Worsztynowicz.
Jak wspominają osoby tworzące "Solidarność" w Śremie, związek walczył o różne, czasem trudne do zaakceptowania postulaty. Na dodatek część z nich wydaje się z perspektywy czasu czymś niezwykłym. Tak było chociażby w przypadku żądania wolnych sobót. "Solidarność" w tej sprawie nawet groziła strajkiem generalnym.
- Dla naszej poznańskiej mentalności to nie było łatwe do przyjęcia. Doszło do momentu, gdy Komisja Krajowa powiedziała, że strajkujemy. Odbyło się spotkanie zakładowej "Solidarności". Uznano, że trzeba się podporządkować decyzji władz krajowych i strajkować, nawet jeżeli my uważamy, że są rzeczy od wolnych sobót ważniejsze - mówi jeden z działaczy NSZZ "Solidarność" w Śremie.

Jednak także ówczesna dyrekcja zakładu zadziałała. Zagroziła, że jeśli ktoś nie przyjdzie do pracy straci trzynastkę i inne premie. Z tego powodu w dość trudnej sytuacji był Andrzej Worsztynowicz. Z jednej strony jako kierownik wydziału musiał przekazać ostrzeżenie władz zakładu, z drugiej jako związkowiec miał namawiać robotników do strajku.

- Jako kierownik mówię, że jeżeli ktoś do pracy nie przyjdzie, to nie ma trzynastki, nie ma nagrody odlewniczej, przepada rodzinne - zakomunikowałem swoim pracownikom. - A teraz mówię do was jako przewodniczący związku zawodowego. Wszyscy należycie do związku. Tę decyzję podjęli nasi reprezentanci. Obowiązuje nas dyscyplina, nie pracujemy, bo jest strajk - powiedziałem wspomina związkowiec. Sami robotnicy także byli zdezorientowani w takiej sytuacji.
- Wreszcie jeden z nich się odezwał: "k…, kierownik, przychodzisz do roboty jutro, czy nie?". Odpowiedziałem, że nie przychodzę. "To mamy prostą sprawę panowie, nie pracujemy jutro!" - opowiada Andrzej Worsztynowicz. Na sąsiednim wydziale kierownikiem była osoba partyjna. Na wydziale Worsztynowicza do roboty przyszło trzech na dziewięćdziesięciu, a u "partyjnego" trzech na dziewięćdziesięciu nie przyszło. Co ważne procent należących do "S" był taki sam na obu wydziałach.

W czasie rozwoju "Solidarności" w Odlewni dość ważnym problemem stało się także posiadanie własnego sztandaru. Każda licząca się wówczas organizacja czy to partyjna, czy inna posiadała swój odrębny znak, charakterystyczny symbol, który kojarzyć miał się wyłącznie z daną przynależnością związkową.
Jeszcze podczas kształtowania się związku Jacek Nowaczyński wpadł na pomysł, by NSZZ "S" OŻ posiadała swój własny sztandar z wizerunkiem św. Barbary i kadzi, symbolu pracy odlewniczej. Od pomysłu do realizacji minęło zaledwie pół roku i w czerwcu 1981 roku przed zakładem odbyło się uroczyste poświęcenie sztandaru odlewniczej "Solidarności". Poświęcenia sztandaru dokonał zmarły w 2000 r. arcybiskup Marian Przykucki.
- Pamiętam ten dzień, to był wtorek - mówi Barbara, która do roku 2000 pracowała w Odlewni Żeliwa w Śremie. - Było nas tysiące na parkingu przed fabryką, niektórzy z nas mieli krzyże - wspomina.

Ów sztandar stał się prawdziwym symbolem, za którego wiele osób w okresie stanu wojennego narażało życie. W listopadzie 1982 r. grupa śmiałków postanowiła włamać się do biurowca Odlewni, gdzie znajdował się jeden z symboli "Solidarności" zakładowej i go wykraść. Przez wiele lat sztandar był ukrywany przed ówczesną władzą, kilka razy zmieniał miejsce swojego pobytu, by ostatecznie na dziewiątą rocznicę podpisania porozumień sierpniowych triumfalnie powrócić do Odlewni Żeliwa.

Czasem praca na rzecz "Solidarności" wiązała się z szykanami, a czasem wymagała wyrzeczeń.
- Termin zjazdu "Solidarności" zbiegł mi się z ofertą pracy w Polimerze w Śremie, gdzie mogłem zostać wiceprezesem - mówi Andrzej Worsztynowicz. - Miałbym i lepsze zarobki, i większą wolność osobistą niż w Odlewni. Zgodziłem się, ale powiedziałem, że po zjeździe, bo jestem już delegatem z odlewni. Jednak po zjeździe miałem poczucie, że teraz dopiero zaczyna się praca w związku i podziękowałem za tamtą ofertę, choć była to praca marzenie. Tamten prezes, powiedział, że mnie rozumie - wspomina.

Większą cenę za pracę dla NSZZ "S" zapłacili trzej śremscy działacze. Jak tylko rozpoczął się stan wojenny z Solidarności w Śremie internowano Mariana Piątka i Zenona Ratajczaka. W poniedziałek jak przyszliśmy do pracy nasze biuro w Odlewni było zapieczętowane, więc zorganizowaliśmy lotne spotkanie. Na nim ustaliśmy, że Grzegorz Kaczmarek i Jacek Nowaczyński mają zażądać od dyrekcji natychmiastowego udostępnienia nam naszego pomieszczenia. Dyrektor starał się ich uspokoić, ale biura nam nie otworzyli. A jeszcze wieczorem internowano także Jacka Nowaczyńskiego. Już po stanie wojennym do odejścia z Odlewni zmuszono i Jacka Nowaczyńskiego, i Zenona Ratajczaka.

13 grudnia 1981 roku był końcem "karnawału Solidarności", ale jak twierdzi Andrzej Worsztynowicz znacznie wcześniej spodziewano się siłowego rozwiązania ze strony komunistycznych władz.

- W czasie I Krajowego Zjazdu Karol Modzelewski powiedział, że pewnie za niedługo władza weźmie to wszystko za mordę. To się czuło, jednak kiedy już wprowadzono stan wojenny i tak było to dla nas dużym zaskoczeniem. Zadziwiające było także to, że władza, która nie potrafiła sobie poradzić z tak wieloma sprawami, tak sprawnie przeprowadziła całą akcję. Przecież w Solidarności było niemal 10 milionów Polaków, a po wprowadzeniu wojska na ulice społeczeństwo praktycznie nie podskoczyło władzy - twierdzi były działacz "S".

Chociaż część byłych i obecnych związkowców uważa, że dla młodych osób "pierwsza" Solidarność, to wręcz prehistoria, to jednak coraz częściej uczniowie zaczynają się interesować tymi wydarzeniami. Tak jest przynajmniej z trzema uczennicami gimnazjum nr 1 w Śremie. Napisały one doskonałą pracę o Jacku Nowaczyńskim.

- Dzięki napisaniu pracy o panu Jacku Nowaczyńskim "Solidarność" nie jest suchym faktem historycznym, ale historią, którą mogłam poznać od strony człowieka głęboko zaangażowanego w sprawy "Solidarności" - mówi Michalina Wójcik. Dzięki temu także młodzi wiedzą, że "S" to nie tylko Wałęsa, Gwiazda, czy Walentynowicz. To także Nowaczyński, Górny, Piątek, Ratajczak i Worsztynowicz w Śremie oraz tysiące innych działaczy w Wielkopolsce i całym kraju.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na srem.naszemiasto.pl Nasze Miasto