Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

ŚREM - Ratują ludzkie życie i uganiają się za papugami. ZOBACZ FILM I ZDJĘCIA

Michał Czubak
Jak sami strażacy przyznali, ten dzień był bardzo intensywny w ćwiczenia
Jak sami strażacy przyznali, ten dzień był bardzo intensywny w ćwiczenia CZUM
Są dla siebie jak rodzina, jak najbliżsi przyjaciele. Wiadomo, jak wszędzie, jak w każdej rodzinie dochodzi między nimi do spięć, ale jeden za drugim poszedłby w ogień, dosłownie i to czynią. Tacy są nasi śremscy strażacy.

- Każdy początek dnia wygląda tak samo - mówi brygadier Mirosław Grząbka, dowódca Jednostki Ratowniczo-Gaśnieczej śremskiej straży pożarnej. Jednak nie każdy może na własne oczy zobaczyć, jak odbywa się przyjęcie zmiany. Tuż przed godz. 8 obie zmiany strażaków w umundurowaniu wyjściowym, w towarzystwie dowódcy znalazły się przed wozownią, gdzie miało miejsce zdanie oraz przyjęcie zmiany. Oczywiście wszystko odbyło się wraz z oddaniem należytych honorów. Po przekazaniu zmiany ratownicy rozeszli się do swoich pomieszczeń znajdujących się na piętrze komendy.

Wydawać by się mogło, że strażacy tylko siedzą i czekają na wezwanie, nic bardziej mylnego. - Zawsze rano około 8.30 biegamy wokół remizy - mówi Mirosław Grząbka. - Musimy ćwiczyć, by utrzymać formę - dodaje i wraz z dwoma strażakami wybiegł na zewnątrz budynku. Dlaczego nie biegną wszyscy razem?
- Przecież ktoś musi zostać na komendzie, zawsze może być jakieś zgłoszenie i trzeba będzie wyjechać. Po kilku minutach pierwsza grupa strażaków wraca. - Przebiegliśmy trzy kółka, czyli około 5 kilometrów - mówi aspirant Piotr Ludwiczak. Wówczas nastąpiła zmiana i druga grupa ruszyła na przebieżkę. Dalsza część dnia wyglądała już nieco inaczej. Zaczęły dzwonić telefony.

- Proszę pani, dodzwoniła się pani na telefon alarmowy do straży pożarnej w Śremie, ja pani w tej sprawie nie pomogę - mówi Arkadiusz Bąkowski, dyżurny, który pełni służbę na dyspozytorni. Pytam o co chodzi, na co Arek odpowiada. - Jakaś kobieta dzwoniła, że syn jej trzy razy źle PIN w telefon wpisał i pytała o kod PUK - mówi. Tego dnia jeszcze kilka takich "fałszywych alarmów" się przytrafiło.

O godz. 10 nastąpiło pierwsze poważne zgłoszenie. - Zastęp I i II wezwanie do pożaru w firmie BASF, osoby zostały ewakuowane, pomieszczenia są zadymione - słychać przez głośniki i włącza się alarm. Natychmiastowa mobilizacja wszystkich strażaków, którzy pełnili tego dnia służbę. W kilka chwil byli już w wozowni.
Jeszcze mniej czasu trwało wyjazd samochodów w sile trzech wozów. W kilka minut po zgłoszeniu pojazdy były już przed zagrożonym budynkiem.
Po przyjeździe na miejsce okazało się, że wewnątrz firmy znajduje się jedna osoba. Strażacy natychmiast weszli do środka, aby zlokalizować rannego. Udało im się to i po kilku minutach ranny mężczyzna znajdował się już na desce.

Na szczęście wypad strażaków do fabryki to tylko ćwiczenia, o których niewielu wcześniej wiedziało. - O tym, że to są tylko ćwiczenia w naszej firmie wiedziało tylko kilka osób - zdradza Eugen Michalski, kierownik zakładu. Sami strażacy też do końca nie wiedzieli co ich czeka.

- Wcześniej poprzednie zmiany były na zapoznaniu się z budynkiem, więc wiedzieliśmy, że nas też może wkrótce to czekać - mówi jeden z nich. Dowódca JRG powrócił do bazy, podczas gdy pozostali na miejscu strażacy zapoznawali się z budynkiem i układem pomieszczeń.

- To były nasze wspólne ćwiczenia - informuje Mirosław Grząbka. - My sprawdziliśmy swój sprzęt i działania, a firma BASF mogła sprawdzić, jak im pójdzie ewakuacja - dodaje. W ocenie dowódcy ćwiczenia przebiegły bardzo dobrze.

Po powrocie do remizy na strażaków czekała chwila przerwy i kolejne ćwiczenia, tym razem z użyciem podnośnika. Ofiarę, której przytrafił się uraz na wysokości grał as. sztab. Przemek Klaczyński, dowódca zmiany II. "Ranny" okazał się na tyle ciężki, że dwaj strażacy nie mogli go podnieść i umieścić na koszu wysięgnika.
- Gdyby był jeszcze cięższy to wcale nie dalibyśmy rady - stwierdza sekcyjny Tomasz Bartkowiak, po czym wszyscy wybuchnęli śmiechem.
W ciągu dnia nie zdążyły się żadne nieoczekiwane ćwiczenia, po tych zaplanowanych przez dowódcę strażacy udali się na posiłek oraz na rutynowe czyszczenie pojazdów uczestniczących w zdarzeniach. - Zawsze myte są te samochody, które miały wyjazdy - mówi Piotr Ludwiczak, przez kolegów nazwany "Ludwik". - W ten sposób wozy zawsze są utrzymane w należytym porządku - dodaje.

Wieczór i noc były spokojne, odnotowano tylko dwie interwencje związane z szerszeniami. Strażacy jeszcze przed 19 zdążyli wrócić do jednostki.
Jednak nie każdy dzień w remizie wygląda tak samo, czasami tych interwencji jest więcej i są one bardziej poważne, a czasami są całkiem zaskakujące.
- Kiedyś łapaliśmy papugę - wspomina Arek Bąkowski. - Co chwile uciekała na inne drzewo, więc roboty było co niemiara.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na srem.naszemiasto.pl Nasze Miasto