Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jak trafiłem do Śremu - Andrzej Matras wspomina wydarzenia sprzed 30 lat

Andrzej Matras
Jak trafiłem do Śremu - A. Matras wspomina wydarzenia sprzed 30 lat
Jak trafiłem do Śremu - A. Matras wspomina wydarzenia sprzed 30 lat fot. arch. red.
Po skończeniu studiów germanistycznych na Uniwersytecie Warszawskim w 1987 roku długo nie mogłem znaleźć pracy. Długo, to znaczy dwa miesiące; dzisiejszym absolwentom wydaje się to może krótkim okresem, studia skończyłem jednak w czasach PRL, kiedy bezrobocia - oficjalnie - nie było. Takimi słowami swoje wspomnienie o przywędrowaniu do Śremu rozpoczyna Andrzej Matras.

Mogłem skorzystać z oferty, którą mój promotor, dr Józef Wiktorowicz, złożył mi zaraz po egzaminie magisterskim, 21 czerwca. Poprosił mnie wtedy do swojego gabinetu i powiedział:

Gratuluję, zakończył pan właśnie edukację na naszym uniwersytecie. Czy ma pan już sprecyzowane plany co do pracy zawodowej? Chciałbym zaproponować panu stanięcie do konkursu na stanowisko asystenta w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Zielonej Górze. Profesor Eugeniusz Klin poszukuje asystenta w dziedzinie językoznawstwa niemieckiego. Pensja niewielka, ale zapewnione zakwaterowanie w hotelu asystenta.

- Dziękuję - odpowiedziałem - ale nie czuję się na siłach i uważam, że nie mam predyspozycji do takiej pracy, ani naukowych, ani dydaktycznych.
- O pana zdolnościach dydaktycznych trudno mi coś powiedzieć, ale w zakresie pracy naukowej… Był pan zdolnym studentem.

Odmówiłem. Z pracą naukową rzeczywiście wiązałem nadzieje, kiedy byłem na I i II roku studiów, na V roku już nie. Odczuwałem zmęczenie studiami, chciałem zająć się czymś całkiem innym niż nauką. Zaczęło się więc poszukiwanie pracy.

Po studiach musiałem wrócić do rodzinnych Puław, nie mogłem zostać i pracować w Warszawie z oczywistej przyczyny - nie stać mnie było na wynajęcie mieszkania. Biuro pośrednictwa pracy Uniwersytetu Warszawskiego nie oferowało zresztą dużo propozycji. Mogłem zostać cenzorem w Głównym Urzędzie Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, gdybym miał inne poglądy polityczne lub mniej szacunku dla samego siebie. Rzuciło mi się w oczy ogłoszenie Polskich Kolei Państwowych poszukujące tłumacza, zapewniające mieszkanie służbowe w Warszawie, mężczyzna z biura PKP szybko jednak wyprowadził mnie z błędu - żadne mieszkanie służbowe w stolicy komuś takiemu jak ja nie przysługiwało. Drugie ogłoszenie pochodziło z Lipska nad Biebrzą na Podlasiu, tuż przy wschodniej granicy kraju. Tamtejszy zakład produkcji podzespołów indukcyjnych poszukiwał germanisty, nie pisząc nic o charakterze pracy. Napisałem do nich, nie otrzymałem jednak odpowiedzi.

Napisałem też na inny adres, który mój ojciec znalazł w lokalnym lubelskim dzienniku „Sztandar Ludu” - w jakimś Śremie tamtejsza Odlewnia Żeliwa poszukuje tłumaczy języka angielskiego i niemieckiego, oferuje zakwaterowanie w hotelu pracowniczym, z perspektywą otrzymania mieszkania zakładowego. W liście napisałem, że na mieszkaniu zakładowym na razie mi nie zależy, ale pracą jestem zainteresowany. Również tu odpowiedzi brak.

Pozostało mi szukać pracy w Puławach i województwie lubelskim. Również bez powodzenia. Kiedy pojechałem do biura pośrednictwa pracy Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej (nie byłem jego absolwentem, ale zaczynałem na nim studia na I roku), usłyszałem od pracowników:

- Proszę pana, nasi absolwenci już na początku roku zaklepywali sobie pracę w szkołach, a pan zgłasza się dopiero teraz, latem? Pracy nie ma.

Moją kandydaturą nie była też zainteresowana Fabryka Samochodów Ciężarowych i oddział Ursusa w Lublinie. Zainteresowanie wyraziła jedynie Gromada, proponując mi pracę polegającą na… udzielaniu informacji kolejowej w okienku w ich biurze na Krakowskim Przedmieściu.

W Puławach odprawiła mnie z kwitkiem pani dyrektor hotelu „Izabella” („Proszę popytać w przyszłości, teraz nie mamy wolnych miejsc”) i kierownik oddziału Centralnej Biblioteki Rolniczej, sugerując zwrócenie się do Zakładów Azotowych. Kiedy jednak tam pojechałem, pani z Działu Kadr popatrzyła na mnie zdumionym wzrokiem: - Ale my jesteśmy zakładem mechanicznym.

- Wiem, ale pomyślałem, że być może potrzebują państwo tłumaczy.
- Nie, nie potrzebujemy.

Intensywne poszukiwania dały skutek dopiero w sierpniu. Biblioteka Pedagogiczna w Lublinie była zainteresowana zatrudnieniem mnie w swoim oddziale w Rykach, tamtejsza pracownica miała odejść na emeryturę. Oznaczało to konieczność codziennych dojazdów autobusem 30 km w jedną stronę, ale czy miałem inne wyjście?

- Rozlewnia piwa, rozlewnia piwa się odezwała - śmiejąc się, wołała moja mama, machając kopertą, którą właśnie wyciągnęła ze skrzynki na listy. Po prawie dwóch miesiącach na moją kandydaturę odpowiedziała Odlewnia Żeliwa w Śremie, zapraszając mnie na rozmowę. Praca w charakterze tłumacza w przemyśle ciężkim - to brzmiało zdecydowanie lepiej niż praca jako bibliotekarz w Rykach, postanowiłem więc najpierw spróbować tam.

Pociąg relacji Lublin - Szczecin odjeżdżał z Puław po godz. 19. Pani w okienku na stacji poinformowała mnie, o której mam przesiadkę w Jarocinie, kupiłem bilet i wyruszyłem w podróż - podróż w nieznane?

W Jarocinie byłem bardzo wczesnym rankiem, praktycznie jeszcze w nocy; dość długo

musiałem czekać na pociąg do Śremu.

Kiedy około godziny 6 rano na stację w Jarocinie wtoczył się dymiący parowóz ciągnący dwa wagony, nie mogłem powstrzymać zdziwienia. To takie pociągi jeszcze jeżdżą po polskich torach? Linia w Puławach była już od dawna zelektryfikowana. Z Jarocina do Śremu jechałem godzinę, wdychając dym z parowozu, który przenikał przez zamknięte, ale nieszczelne okna, i spoglądając na krajobraz. Jakie śmieszne nazwy mijanych po drodze stacji - Panienka, Książ (to chyba nie tu znajduje się ten słynny zamek?) i najdziwniejsza z nich, Pysząca. Ale trzeba wysiadać, następna stacja to już Śrem Odlewnia.

Zapytałem młodą kobietę, która wysiadła ze mną, jak dojść do odlewni; podeszliśmy kawałek razem, potem pokierowała mną z uśmiechem.

- To tam, widzi pan wejście? Ja muszę już skręcić, wchodzę główną bramą.

Biurowiec odlewni robił wrażenie swoim ogromem, ale wejście do niego nie rzucało się w oczy. To tu? Tak. Portierka wypisała mi przepustkę, jako miejsce zamieszkania wpisując „Pukawy” (nie protestowałem) i poleciła mi pójść na I piętro, do kierownika działu kadr, Eugeniusza Kościelniaka. Kiedy wszedłem do jego pokoju, zastałem go ze słuchawką przy uchu; gwałtownym gestem wyprosił mnie, proszę czekać. Dopiero po kilkunastu minutach wyszedł i zaprosił mnie do środka, skończyła się właśnie operatywka, telekonferencja, w które brali udział wszyscy kierownicy działów.

Nastąpiła rozmowa, niedługo dołączył do nas Andrzej Grześkowiak, Główny Odlewnik, mój przyszły kierownik. W Dziale Głównego Odlewnika od niedawna funkcjonowała Biblioteka Techniczna, której prowadzeniem miałem się zająć, do moich obowiązków miało należeć również tłumaczenie tekstów technicznych na potrzeby zakładu.

Wynagrodzenie, razem z premią, wynosiło 13 tysięcy złotych (w 1987 roku była to bardzo niska płaca), ale zakład oferował pokój w hotelu pracowniczym tylko za 7 zł dziennie. Czy jestem gotów zająć się taką pracą? Tak, oczywiście. Oprócz germanistyki studiowałem na UW też przez dwa lata bibliotekoznawstwo, którego wprawdzie nie ukończyłem. Lubię tłumaczyć, chociaż będę musiał nauczyć się języka technicznego.

Formalnie do pracy powinien był mnie przyjąć Dyrektor Odlewni, Alfred Babczyk, ale był na urlopie, poszliśmy więc do Dyrektora do Spraw Technicznych, Jana Leśniaka.

- Cieszę się, że zechciał pan pracować u nas - z twarzy dyrektora nie schodził uśmiech. - Myślę, że spodoba się panu u nas. Bo my jesteśmy takimi lokalnymi patriotami, uważamy, że Poznań leży koło Śremu. Czy można wiedzieć, jakie ma pan zainteresowania? Turystyka? To znakomicie, też uważam, nie można poświęcać się wyłącznie pracy. Zamieszka pan na razie w hotelu na Przemysłowej, a z mieszkaniem, kiedy za kilka lat zmieni pan stan cywilny, to zobaczymy…

Po rozmowie, zgodnie z sugestią moich przyszłych przełożonych, poszedłem jeszcze zobaczyć moje miejsce zakwaterowania - standard należących do odlewni trzech hoteli pracowniczych na ulicy Przemysłowej był porównywalny z pokojami w akademikach, w których mieszkałem, ale tu, za symboliczną opłatę, miałem mieć pokój tylko dla siebie.

Droga na Przemysłową i potem na dworzec PKS, z którego autobusem odjeżdżałem do Poznania, była to też okazją do pierwszego poznania miasta, w którym miałem mieszkać i pracować. Miasto nie zrobiło na mnie najlepszego wrażenia - mniejsze, chociaż jakby rozwleczone, i… na pewno brzydsze od moich Puław. Ale nie szkodzi.

Po powrocie do Puław telefonicznie zrezygnowałem z prawie już umówionej pracy w bibliotece w Rykach („Rozumiem. Ale cóż, nasza pracownica, która miała odejść na emeryturę pewnie się ucieszy, bo nadal chciała się zajmować biblioteką”). Nieoczekiwanie otrzymałem też odpowiedź z Lipska nad Biebrzą - okazało się, że producent podzespołów indukcyjnych w rzeczywistości poszukiwał nauczyciela niemieckiego dla miejscowej szkoły, ale oczywiście odpisałem odmownie i ponownie wsiadłem do pociągu, aby od 1 września rozpocząć pracę w Śremie.

Dopiero po kilku tygodniach dowiedziałem się, dlaczego odlewnia odpowiedziała na moją ofertę pracy po tak długim czasie. Powodem był fakt, że w liście napisałem, że nie chcę otrzymać mieszkania zakładowego. Jeśli nie chce, widać nie planuje związać się z nami na stałe, traktuje tę pracę jako tylko tymczasową. Dopiero kiedy inny kandydat zrezygnował, odlewnia zwróciła się do mnie.

Mieszkanie zakładowe w bloku przy Dzierżyńskiego otrzymałem w 1989 roku, już po powrocie z wojska, i nie musiałem w tym celu zmieniać stanu cywilnego. W 2001 roku już za własne pieniądze kupiłem większe, na Chłapowskiego; wcześniej, w 1994 roku, odszedłem z odlewni. Nie zmieniłem też miasta, które stało się moim miastem, moim Śremem.
_____________________
Artykuł ze wspomnieniami znalazł się na blogu autora pod adresem srem.blog.pl. Tytuł oraz zdjęcie odlewników i podpisy do zdjęć pochodzą od redakcji.

od 7 lat
Wideo

echodnia Policyjne testy - jak przebiegają

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na srem.naszemiasto.pl Nasze Miasto